0 1 2 3 4 5 6 7 8 9 a b c ć d e f
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
Autor : Asnyk Adam
Tytul : Kiedym cię żegnał...
Kiedym cię żegnał, usta me milczały,
I nie wiedziałem, jakie słowo rzucić,
Więc wszystkie słowa przy mnie pozostały,
A serce zbiegło i nie chce powrócić.
Tyś powitała znów swój domek biały,
Gdzie ci słowiki będą z wiosną nucić,
A mnie przedziela świat nieszczęścia cały,
Dom mój daleko i nie mogę wrócić.
Tak mi boleśnie, żem odszedł bez echa,
A jednak lepiej, że żadnym wspomnieniem
Twych jasnych maszeń spokoju nie skłócę,
Bo tobie jutrznia życia się uśmiecha,
A ja z gasnącym żegnam się promieniem
I w ciemność idę, i już nie powrócę.
Adam Asnyk
16 września 1870
--
Publikacja pobrana z serwisu www.poema.art.pl
Podobnie ustosunkowaly sie do sedelnickiego proboszcza okoliczne dwory. Zbyt powaznie mowil o komunizmie, aby nie zostac posadzonym o wystepne i skryte, a tak ze stanem duchownym nie licujace sympatie. Umacnial jeszcze ten sad swoimi wypowiedziami zarowno w kwestiach narodowosciowych, jak i w sprawie reformy rolnej. Rosla wiec przepasc pomiedzy nim a miejscowym ziemianstwem. Dwory nie mogly mu darowac, iz znajdowal ostre i bezwzgledne slowa, gdy przychodzilo do rozmow o roli ziemianstwa na kresach w dawnej Polsce niepodleglej i pozniej podczas zaborow. Przypominajac bledy przodkow, dotknal ich potomkow w najczulsze struny proznosci. A jego wiara, ta rowniez przemawiala przeciw niemu. Uwazano, ze zbyt wiele zada, aby zadac szczerze. Zarzucano mu ciasny fanatyzm, oblude i nieznajomosc natury czlowieka. Dla tych ludzi wyroslych w tradycyjnym przeswiadczeniu, iz sluza obronie polskosci i katolicyzmu, Polska konczyla sie z granicami posiadlosci, a wiara zaczynala poza nimi. Wedlug niepisanej umowy do slug Kosciola nalezalo utrzymywac ten uklad, strzec go niby harmonii wyzszego porzadku, zapewniajacej stowarzyszonym pokoj ziemski i nagrode niebieska.
Ksiadz Siechen macil rownowage wypracowana przez wieki. Jego Kosciol rozsadzal misterne spoidla i wiazadla, laczace dwor z plebania. Wyrastal na drodze ogromnym cieniem, kladac ten posepny znak niby slowo ostrzezenia. Odwrocono sie wiec od niego. Jedna z rodzin, najznaczniejsza w powiecie, poczela nawet czynic starania w kurii biskupiej, aby niewygodnego proboszcza przeniesiono z Sedelnik. Zbyt jednak zywa zachowano tam pamiec o milosci, jaka zmarly niedawno biskup obdarzal ksiedza Siechenia, podowczas swego kapelana, aby dano posluch doradczym podszeptom.
Nowy biskup, czlowiek duzej wiedzy i rownej skromnosci, nie chcial nawet dyskutowac tej sprawy. Uwazal, ze w przeciwnym wypadku zniewazylby pamiec swego poprzednika, ktorego smierc tak niezwykla i swieta otoczyla juz legenda. I gdy jeden z proboszczow odwazyl sie wypowiedziec w obecnosci biskupa kilka krytycznych uwag o ksiedzu Siecheniu, spotkal sie z tak ostrym upomnieniem, iz zrozumiano, ze ani teraz, ani w najblizszej przyszlosci nie podobna liczyc na pomyslne przeprowadzenie zamierzonego planu. Stanowisko proboszcza sedelnickiego stalo sie w ten sposob silniejsze niz kiedykolwiek.
Lecz on sam nie czul zadnego triumfu. Nie takich pragnal zwyciestw. Gdy z listu jednego z kolegow seminaryjnych dowiedzial sie o owych nieudanych intrygach w kurii, zrozumial, ze wszystkie jego zamiary stworzenia wspolnej akcji przepadly ostatecznie. Nie potrzebowal juz obawiac sie wyraznego bojkotu. Ale nienaganna poprawnosc, z jaka zaczal sie teraz spotykac, niosla mu wieksze jeszcze osamotnienie niz wpierw jawna w pewnym okresie niechec. Jakaz ulga w podobnym opuszczeniu byloby ufac, ze ten zly czas dzwiga w sobie ciezar proby rzuconej przez Boga! Ale czyz nie byloby pycha doszukiwac sie w nedzy i cierpieniu znaku wybrania? Jakze wierzyc, ze Bog kaze licznym bladzic, aby mnie od bledu ocalic? ze na oczy wielu rzuca cien, aby moim dac czujnosc? A sercom odbiera oddech, zeby moje napelnic rytmem?
Po raz pierwszy zwatpil wowczas ksiadz Siechen o slusznosci obranej drogi. Czy nie omylil sie przyjmujac swiecenia? Czy nie wzial ciezaru ponad swoje sily? Zaczela w tych dniach kielkowac w nim nowa mysl: klasztor. Moze ta cisza i spokoj pomiedzy murami odgradzajacymi od swiata mialy byc jego przeznaczeniem? Nie praca wsrod ludzi, lecz ucieczka od nich?
Nie znajdowal jednak w sobie decyzji, ktora pozwolilaby mu zrezygnowac ze wzruszen, jakie przezywal, gdy wyszedlszy w jesienny wieczor przed dom slyszal wsrod mgly kryjacej laki krzyk dzikich kaczek lub kiedy w letnie poludnie powietrze lekko drzalo od brzeku kos. Ziemie pod stopami, niebo nad glowa - oto co musialby porzucic. Wyrzec sie podmuchu przedwiosennego, czasu, gdy powietrze wchlaniajac slodycz zakwitania jest tak lekkie i powiewne, jakby cale z zielonej przedzy bylo utkane, odejsc od nocy, z ktorych jedne rzucaja trwoge, lecz inne moga laskawie otworzyc swoja glebie slac dreszcz uspokojenia, nie, jakze odrzucic dobrowolnie to wszystko!
Przeciez jednego dnia dreczony watpliwosciami szczegolnie bolesnie, czujac, ze na dluzsza walke nie starczy mu sil, zdecydowal sie ksiadz Siechen zlozyc prosbe o zwolnienie z dotychczasowych obowiazkow. W ostatniej dopiero chwili, juz w drodze do palacu biskupiego, porzucil ten zamiar.
Przyjechal do miasta wczesnym rankiem, po nieprzespanej nocy. Ledwie ujrzal, jeszcze z okien wagonu, biala wieze klasztoru jezuickiego, ilez wspomnien wskrzesilo w jego pamieci miasto, w ktorym wkrotce po opuszczeniu seminarium spedzil caly rok przy boku biskupa luzanskiego. Byl to czas, ktorego kazda godzine, blogoslawil wielki starzec. Jak nigdy przedtem i potem zrozumial wowczas ksiadz Siechen sile przymierza czlowieka z Bogiem, przymierza, w ktorym wszystko, cokolwiek istnieje na swiecie, mialo swoje wlasciwe miejsce, tworzac owa wspaniala i wieczna budowe, ktora, jak kosciol gotycki zarliwa wiare, ucielesniala slowa Apostola o madrym architekcie.
Na ranna msze zaszedl proboszcz do katedry Z rezygnacja pomyslalam, ze nie wybrne z tego. Zadawal pytania w sposob bezwzglednie wymagajacy odpowiedzi, mnie zas wychodzilo zupelnie co innego, niz sobie zyczylam. Poddalam sie.
- Niech pan odda te szmate - powiedzialam, wyjmujac mu z reki apaszke Basienki. - zeby potem nie bylo, ze trzymaly pana jakies czynniki materialne. Gdybym chciala wytlumaczyc panu, o co mi chodzi, w sposob zrozumialy i w miare moznosci dyplomatycznie, musialabym gledzic godzine. A przysiegne, ze pan nie ma czasu!
- A gdyby pani sprobowala niedyplomatycznie...?
Niepojetym dla mnie sposobem ruszylismy dalej na te przechadzke razem.
- Dziwie sie, ze chce pan wyjasnic te wszystkie brednie, ktore mi sie wyrwaly - powiedzialam z niesmakiem. - Nie wszystko panu jedno?
- Nie. Jezeli ktos mowi do mnie zaskakujace brednie... Przepraszam, nie chcialem byc niegrzeczny, ale pani sama tak to okreslila... to musze poznac ich przyczyny i cel. Lubie zrozumiec zachodzace wokol mnie zjawiska.
- Bardzo uciazliwe upodobanie. Ma pan za duzo czasu.
- Przeciwnie, mam za malo czasu.
- To co pan, w takim razie, robi na tym skwerku?
- Usiluje wydrzec z pani wytlumaczenie rzadko spotykanej reakcji na odzyskanie zgubionego przedmiotu.
Zdenerwowal mnie ten upor.
- To nie byla reakcja na przedmiot, tylko reakcja na pana - powiedzialam z irytacja. - Co pan sobie wyobraza, ze ja sobie wyobrazam, ze pan nie wie, jak pan wyglada?!...
Jak bylo do przewidzenia, zglupialam do reszty i wyglosilam wszystko to, od czego z najwieksza starannoscia usilowalam sie powstrzymac. Ciezkiej pretensji, nie wiadomo, do niego czy do losu, nie staralam sie nawet ukrywac.
- No dobrze - zgodzil sie. - Zalozmy, ze ma pani racje, chociaz moim zdaniem bardzo pani przesadza. Ale nie rozumiem, w czym pani przeszkadza moj wyglad.
- W czepianiu sie pana - wyjasnilam. - Nie moge sie czepiac czlowieka, ktoremu nosem wychodza czepiajace sie go kobiety. Dla mnie jest pan nieopisanie atrakcyjny w zupelnie innym sensie.
Od tego innego sensu skolowacialam calkowicie, bo uswiadomilam sobie, ze nie moge mu zdradzic ani swoich spostrzezen, ani przyczyn, dla ktorych taki facet jak on jest dla mnie bezcenny. Moja namietnosc do sensacji, zagadek i tajemnic musiala pozostac nieuzasadniona, bo jakze mialam mu powiedziec, ze ja to wszystko pisze, ja nic nie pisze, ja jestem Basienka, uzeram sie z mezem i robie wzory na tkaniny! Nieslychanie trudno bylo go zbic z tematu, na domiar zlego podobal mi sie coraz bardziej, odnosilam wrazenie, ze ja mu sie podobam coraz mniej, sobie podobalam sie rowniez coraz mniej i ogolnie biorac zapadlam sie w jakies grzezawisko umyslowe, z ktorego wydobyc mnie juz nie mogla zadna ludzka sila.
- Z tego, co pani mowi, wynika, ze lubi pani tajemnicze wydarzenia - powiedzial tonem, w ktorym dawal sie wyczuc jakby odcien nagany. Zdziwilo mnie to, a jeszcze bardziej mnie zdziwilo, ze z tego, co mowie, w ogole dla niego cos wynika.
- Lubie - przyswiadczylam. - A pan nie?
- Nie. Nie widze w nich nic przyjemnego. Zazwyczaj bywaja bardzo meczace.
- Mozliwe, ale meczyc sie tez lubie. To sie nawet szczesliwie sklada, bo przez cale zycie spotykaja mnie rozmaite sensacyjne idiotyzmy, nieznosne dla normalnych ludzi. Jest to tak nagminne, ze zbyt dlugi spokoj zawsze mi sie wydaje podejrzany.
- I jeszcze pani malo? Jeszcze ma pani nadzieje na wiecej?
- Oczywiscie! Rozrywek nigdy za wiele, a spokojne zycie odbiera mi inwencje i dobry humor.
- Wyglada pani na osobe, ktorej nigdy nie brakuje inwencji i dobrego humoru...
- Skad pan wie, jak wygladam, skoro widuje mnie pan tutaj po ciemku?
- A skad pani wie, jak ja wygladam? Poza tym wystarczy zamienic z pania kilka slow, zeby rozpoznac pewne pani cechy nawet w egipskich ciemnosciach. Rzadko sie spotyka osoby tak pelne zycia jak pani.
- Mowi pan to w taki sposob, jakby uwazal pan to za gigantyczna wade - zauwazylam krytycznie. - Aktywnosc charakteru zawsze wydawala mi sie zaleta.
- Mnie rowniez. Mozliwe, ze dostrzegla pani w moim tonie pewna dezaprobate, bo mowiac to, myslalem rownoczesnie o sposobach wydatkowania takiej energii i aktywnosci. Sposobach, ktore prowadza niekiedy do dosc ponurych rezultatow...
Mialam wrazenie, ze w kotlujacy sie we mnie chaos wdarlo sie nagle jakies ostrzegawcze swiatlo.
Copyright © 2006 Neonix. Designed by Free CSS Templates